Jedyna rzecz na którą powinienem być w ciągu ostatnich siedmiu dni zły, to fakt, że moja średnia ilość snu tygodniowo zaczyna powoli spadać w okolice sześciu godzin i niżej. Nie chciałbym się tłumaczyć tym, że ludzie XXI wieku mają tendencję do większej aktywności nocą, a śpią długo w dzień, ale mówiąc szczerze, to nie mam innych argumentów. No dobra, mam jeden. Jestem leniwy, kiedy jeszcze świeci słońce, a potem okazuje się wieczorem, że jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... Mijający tydzień zaowocował interesującymi wydarzeniami, także bez zbędnych wstępów - zaczynajmy.
Święto bez tradycji
Święto niepodległości powinno być świętem radosnym i szczęśliwym. Jednak dla mnie od jakiegoś czasu jawi się ono jako święto straconych szans i zaprzepaszczonych możliwości. Cieszymy się niepodległością z 1918, a tymczasem możemy robić to dopiero od 1989. Coś tu chyba nie gra? To co my właściwie świętujemy? Niepodległość, której nawet nie było nam dane skonsumować? Którą wyrwano nam brutalnie po 21 latach podnoszenia się z gruzów poprzedniej wojny. Śmiech historii? Najwyraźniej. Notabene święto państwowe 11 listopada zostało ustawowo zagwarantowane dopiero w 1937, co oznacza, że dane nam było obchodzić je tylko dwukrotnie, nim przez kraj przejechał raz buldożer niemiecki, a potem poprawił jeszcze radziecki. I poprawiał jeszcze przez 40 lat. Dlatego też Święto Niepodległości 2013 obchdzimy dopiero... dwudziesty siódmy raz? Rzeczywiście, jest co świętować. Szczególnie, że od 1918 minęło prawie 100 lat. Polska wolność niestety przespała prawie 3/4 tego okresu. Pomyśleć tylko co by było, gdybyśmy mogli świętować nieprzerwanie już dziewięćdziesiątą piątą rocznicę. To by było coś. Polska, kraj prosperity gospodarczej, dobrobytu, pomyślności. Polska, kraj 80 milionów obywateli. Polska, kraj którego rząd potrafił ocalić naród przed skutkami wojny. Polska, kraj, który pożyczał pieniądze Niemcom na odbudowanie ich gospodarki (oczywiście na wysoki procent, ma się rozumieć). Polska z rozkwitającą Warszawą, której nie zbeszcześcił żaden obcy żołnierz. Polska ze Lwowem i Wilnem. Jeśli by trzeba, nawet bez Szczecina. Polska w G20, Polska w G8. Polska z tradycjami republikańskimi. Polska, której nie znamy i której prawdopodobnie nigdy nie doczekamy. (Te dane są znikąd, zachęcam do nie traktowania ich na poważnie).
Smutek, żałość, przygnębienie. Takie emocje towarzyszą mi, gdy pochylam się nad historią ostatnich siedemdziesięciu lat w dziejach Rzeczypospolitej. Nie jestem i jeszcze długo nie stanę się ekspertem w tej dziedzinie, ale nie mogę pogodzić się z faktem, że odrodzona po 123 latach nieistnienia Polska, niepodległa, suwerenna (z zawirowaniami autorytarnymi, ale raczej niegroźnymi), kapitalistyczna, dosłownie wali się w gruzy po zaledwie 20 latach i to wali się w taki sposób, że żeby podźwignąć ją do urojeń dawnej świetności potrzeba pół wieku, a kto wie czy w ogóle kiedykolwiek będzie to możliwe. A co się dzieje dzisiaj? Ulice, aleje są nazywane imionami Becka, czy Rydza-Śmigłego, współautorów klęski drugowojnennej. To nie miejsce i czas na wywody na ten temat, ale siedzi on we mnie nieustannie, nigdy się tych myśli nie pozbędę. Regularnie powracają do mnie niczym bumerang i wtedy myślę "co by było gdyby Polsce los dał szansę...".
Nie jestem w żadnym wypadku przeciwnikiem listopadowego święta. Niech kogokolwiek ręka boska broni jeśli mielibyśmy to święto stracić. Chciałbym się jednak bardziej nim weselić niż smucić, mając w pamięci rzeczywistość losów naszej państwowości. Tym niemniej darzę tę uroczystość wielkim szacunkiem i jestem z niej dumny. Mam tylko nadzieję, że nie będzie ona pretekstem do rzucania kameniami w służby porządkowe przez pewne środowiska. Nauczmy się szanować, to co nam zostało do szanowania.
John Kerry w Polsce - i co z tego?
Kilka dni temu do naszego kraju przybył John Kerry - sekretarz stanu Stanów Zjednoczonych. Odbył kilka spotkań m.in z premierem, ministrem spraw zagranicznych, ministrem obrony, czy z ambasadorem swojego kraju w Polsce. Wizyta trwała jeden dzień. Wystarczająco dużo by pan sekretarz dokonał wymiernej gafy. Wyraził bowiem wyrazy współczucia dla całego narodu polskiego z powodu śmierci Tadeusza Mazowieckiego, wybitnego... jak się okazuje ministra spraw zagranicznych. Żałosne. Szkoda, że instrukcje z Waszyngtonu zapomniały przypomnieć panu Kerry'emu kim w ogóle był Mazowiecki. Tak samo jak z pewnym redaktorem Washington Post, który zapomniał, że Polska nie leży na Bliskim Wschodzie oraz, że prezydent Polski nie chodzi na co dzień z głową owiniętą turbanem, o czym więcej tutaj. Tak właśnie traktuje nas sojusznik zza oceanu, a my patrzymy na niego jak na gwarant bezpieczeństwa. Dobrze widać w tym sojuszu, kto w praktyce miałby być broniącym a kto bronionym. Zupełnie nieprzypadkowe są okoliczności tej wizyty, kiedy to rząd ma wydać grube miliony złotych na unowocześnienie armii. W związku z tym rząd amerykański wykłada nam na negocjacyjny stół abramsy w przyjaznej cenie, tak samo jak to zrobił z myśliwcami F-16.
Tradycyjnie kiedy w kraju jest mowa o Ameryce, powraca temat wiz. Większość państw Unii Europejskiej w chwili obecnej nie posiada restrykcji wizowych przy wjeździe na teran Stanów Zjednoczonych. Obowiązek aplikowania o wizę stawia nas w szeregu państw takich jak m.in. Rumunia czy Bułgaria. Jednak fakt istnienia wiz nie wiąże się z brakiem przychylności i wrogością wobec danego kraju, lecz raczej z czysto matematycznym warunkiem. Wystarczy aby w danym państwie, procent odmów przy wnioskach o wizy był mniejszy niż 10%. Aktualnie w Polsce wynosi on około 14%. Spełnienie takiego warunku gwarantuje rządowi amerykańskiemu, że gdyby wizy zniesiono, z Polski nie wlałyby się tam natychmiast tysiące osób poszukujące pracy na czarno. Kilka środowisk lobbuje za tym, żeby ten próg 10% podwyższyć tak, żeby Polsce udało się go pokonać. Co bardziej analizujący sytuację więdzą jednak, że wówczas Polska popełniłaby dyplomatyczne i wizerunkowe samobójstwo, bowiem po zniesieniu obowiązku wizowego, amerykański urząd imigracyjny tak bardzo odczułby obecność niechcianych polskich imigrantów (tych, którzy po 30 dniach pobytu w USA "nagle" podczas wizyty policji orientują się, że powinni byli się zmywać ze swojej "turystycznej" wycieczki), że wywaliłby nas z hukiem z bezwizowego programu Visa Waiver, a tego byśmy zdecydowanie nie chcieli. Dlatego też domaganie się od Amerykanów zniesienia wiz tak naprawdę leży zupełnie poza sferą interesów naszego kraju i na pewno nie należy do naszej racji stanu. Stosunek amerykańskiego społeczeństwa do nielegalnych imigrantów-"turystów" jest bardzo negatywny. Wystarcza im rozrywek jakie oferuje granica meksykańsko-amerykańska w całej swojej rozciągłości. Nielegalny imigrant to złodziej, wandal, przemytnik narkotyków i/lub ludzi, przestępca, zabójca. Jeśli jednak ma choć trochę kultury to i tak jest zły, bo zabiera mało prestiżowe, niskopłatne zawody jankeskiej biedzie. Ogólnie okrada naród amerykański nie płacąc podatków i tak dalej. Znamy tę śpiewkę. Póki co więc wiz i tak nam nie zniosą. Może jak dorośniemy do tego, za jakieś pół wieku.
Sześciolatki do szkół? Lepiej od razu do pracy!
W miniony piątek odbyło się głosowanie nad obywatelskim projektem ustawy ws. przeprowadzenia referendum na temat sześciolatków w szkołach. Podobno złożono około milion podpisów pod tym projektem. Nie wiem na co liczyli organizatorzy. Że im więcej tym lepiej? Nie w tym wypadku. Pod takim projektem wystarczy 500 tysięcy podpisów i projekt poddaje się pod głosowanie bez względu na to czy ma on 500.000 podpisów, czy 500.001 czy 10 milionów, chyba, że ma 499.999 - wtedy nic z tego. No ale dobrze, niech im będzie. Projekt upadł po głosowaniu, zabrakło mu ok. 10 głosów. Podniosła się wrzawa o "zamachu na demokrację". Nie wiem czy osoby składające wniosek znają standardy procedur, ale wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Nie mi decydować czy 230 posłów powinno rozstrzygać wolę miliona rodziców, ale wszystko było zrobione "na legalu". Poza tym rodzicom (a przynajmniej jednej kobiecie) siedzącym podczas obrad w tej sprawie w Sejmie też udzielił się zwyczaj zachowywania się jak niewyżyte bydło i donośnych okrzyków "Hańba!" było sporo. Wiadomo także, że Sejm to nie stadion i żadnych transparentów ani plakatów tam wywieszać nie wolno. Głos ludu niech lepiej następnym razem przyjmnie bardziej kulturalną formę, bez względu na to jaką ideę będzie niósł. Co do samych sześciolatków - tak naprawdę nic mi do tego.
W kinie - Grawitacja (Gravity)
Film ten w kinach już od mniej więcej miesiąca, więc nie jest to świeża, jeszcze ciepła premiera. Zbieg okoliczności spowodował, że wybrałem się na ten film, gdyby nie pewne zdarzenia pewnie w ogóle bym go nie zobaczył. Ciekawym jest, że liczba aktorów w tym filmie jest zadziwiająco niewielka, ale w zupełności wystarczająca. Sandra Bullock, która gra główną bohaterkę występuje przez cały czas. George Clooney gra postać w zasadzie epizodyczną. Co do pozosyałych postaci, to nie widziałem nawet ich twarzy. Dlatego ten film to w sumie taki teatr jednego aktora. Do tego świetnie skomponowana muzyka. Wybitna. Dzięki niej ten film ma te "momenty", takie w których dzięki narastającej atmosferze niepewności, którą wywołuje muzyka, wiesz, że już za chwilę zdarzy się coś nieoczekiwanego, groźnego lub niebezpiecznego. Sporo filmów ma takie momenty, ale to chyba jest taki film, w którym widziałem ich najwięcej. Poza tym ta produkcja bardzo angażuje widza, nie pozostawia mu w zasadzie momentów, w których nie musi być skupiony, choć może na początku daje mu trochę swobody. Opowieść jest pełna akcji, ale nie bezsensownej, tylko przejmującej, takiej, która sprawia, że martwisz się o głównego bohatera i jesteś tam - w kosmosie - razem z nim. W jego kombinezonie, w środku hełmu. Bardzo dobry film. Trzyma uwagę widza do końca. Gdyby kogoś to interesowało - 96 na 100 punktów na metacritic.com. Z całego serca - polecam.
Pozdrawiam serdecznie tych, którzy wytrwali do końca! Miłego dnia!
(Ciebie nie, no daruj sobie, przecież widziałem, że właśnie całą stronę przewinąłeś.)
M.
PS.: Utwór, którego słuchałem podczas pisania - wesoły soundtrack z Mafii II.
Porzyczał? *Pożyczał, ale dlaczego na wysoki procent? W sumie fajnie by było uzależnić od siebie Niemców, ale od razu urządzać jakąś obrzydliwą lichwę?
OdpowiedzUsuńPoprawione, dzięki za zwrócenie uwagi. Wysoki procent nie musi być zdzierczy, ale lichwa zdecydowanie nie przystoi.
UsuńPozdrawiam
M.