sobota, 19 października 2013

Strumień myślowy, tydzień II; krowy i czerwoni

Kolejny piątek rodzi uśmiechy na twarzach dzieci i młodzieży. Syndrom dnia piątego zapewne udziela się wszystkim, z wyjątkiem tych pracujących weekendami. Dzisiejszy dzień przebiegł pomyślnie, bez większego niż zwykle trudu. Będąc w domu, znalazłem wreszcie czas by napisać o tym o czym rozmyślałem przez cały tydzień, bo niestety w jak to w pracujące dni bywa, czas wolny jest reglamentowany i ciężko dostać tyle by w pełni zaspokoić własne wygórowane potrzeby.

Mam parę myśli co do kilku konkretnych spraw, zbiorę je tutaj.

Sprawa pierwsza

czyli humanitaryzm zwierzęcy stosowany


Krówki cierpią
stwierdził w lipcu br. Sejm RP, po czym dodał, że cierpi jeszcze wiele innych zwierzątek gospodarskich wszelkiej maści i zaraz potem w głosowaniu obalił nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, która dopuszczała tzw. ubój rytualny, czyli ubój zwierząt bez uprzedniego ich ogłuszania. Wobec tego posyłanie krówki pod nóż, nie przywaliwszy jej uprzednio w baniak dowolnym tępym narzędziem jest nielegalne. Ustawa nie dopuszcza jakichś wyjątków od jej stosowania i w związku z tym taki sposób uboju nie jest dopuszczalny ani na skalę przemysłową, ani prywatnie. Moim zdaniem zasadniczo są to dobrze wytyczone standardy, bowiem przedłużanie agonii przedstawicieli innych gatunków ssaków raczej nie należy do rzeczy, które ludzkość chciałaby mieć na sumieniu. Z drugiej jednak strony takie przepisy prawa ograniczają konkurencyjność polskiego eksportu mięsnego, co nie jest zjawiskiem pożądanym przez przedsiębiorców. W tym momencie należy dokonać wyboru, czy bliższa jest nam droga ku ograniczeniu wykrwawiania się świnek, czy droga pieniądza. Takiego wyboru każdy już powinien dokonać sam, choć w zasadzie każde rozwiązanie tej kwestii byłbym w stanie zaakceptować. Nie da się zawsze zadowolić wszystkich, co powinno się mieć na uwadze przy dyskusji na ten temat.

Od tego czasu minęło już kilka miesięcy, jednak nierozwiązany problem powrócił niczym bumerang, który zawrócił odbiwszy się o bramy Podlasia.

Tatarzy zamieszkujący obszar wschodni i północno-wschodni naszego kraju są muzułmanami. Kilka dni temu podczas ich święta, w Bohonikach napadła na nich pseudoprawdziwa grupa "inspektorów" ochrony zwierząt. O mało nie wyważyli bramy posesji, na której znajdowali się przedstawiciele mniejszości tatarskiej. Forsując ogrodzenie przerwali uroczystości religijne domagając się ich zakończenia. Wbrew pozorom w tle nie zażynano krów, ktoś więc na muzułmanów musiał "uprzejmie donieść", a członków stowarzyszenia prozwierzęcego (nie żadnych "inspektorów") zawiadomić. Smutnym faktem jest to, że islamiści usłyszeli słowa "skoro mieszkacie w tym kraju, to musicie przestrzegać jego prawa". Zabrzmiało to jakby było kierowane do nieproszonych gości, których ktoś chce się pozbyć, a przecież oni także są obywatelami RP i mają prawo swobody wyznania religijnego. Niestety niektórym trudno zrozumieć, że obywatelem Polski może być nie tylko katolik z ojca znad Odry i matki znad Wisły. Szczególnie trudno jest to zrozumieć w dzisiejszej rzeczywistości, w której 98% mieszkańców Polski to Polacy z pochodzenia, a mniejszości etniczne (nie mówiąc o narodowych) stanowią margines, którego wymierną wartość można porównać z wymierną wartością błędu statystycznego. Pomyśleć, że jeszcze niespełna 80 lat temu polscy Polacy stanowili "jedynie" 66% ludności kraju, a pozostałą część stanowili ludzie, których dzisiaj określilibyśmy jako Białorusinów czy Ukraińców, choć wówczas oni sami mieli wątpliwości co do tego kim tak naprawdę są. Całej zaistniałej sytuacji jest jednak w pierwszej kolejności winny mętlik legislacyjny w naszym kraju, bo tak naprawdę nikt nie wie czy ustawa o ochronie zwierząt w aktualnym brzmieniu jest zgodna z Konstutucją czy nie. 

Kilka dni później na fali ksenofobicznej krytyki wszystkiego co obce dla przeciętnego Polaka w skandalicznych okolicznościach doszło do podpalenia meczetu w Gdańsku. Nieprzyzwyczajeni do towarzystwa murzyna, żyda, homoseksualisty, czy właśnie muzułmanina staramy się ich zdominować? Zasymilować? Dać bilet powrotny do miejsca skąd przyleźli? Brak różnorodności kulturowej w Polsce czyni  nam wszystkim szkodę i jesteśmy zmuszani do bycia reprezentowanymi przez grupy podpalające miejsca kultu. Świetnie, lepiej nie mogliśmy się ustawić.

Tymczasem wszystko w rękach Trybunału Konstytucyjnego, który ma sprawdzić zgodność ustawy o ochronie zwierząt z konstytucyjnym prawem do poszanowania wolności uroczystości religijnych i samej religijności (art. 53 Konstytucji RP: http://www.sejm.gov.pl/prawo/konst/polski/kon1.htm). Orzeczenie mamy poznać wkrótce.

Na marginesie: jak można mówić o  traktowaniu zwierząt i używać słowa humanitarny? Wg PWN humanitarny to: 

wykazujący troskę o człowieka, jego potrzeby, mający na celu jego dobro; ludzki

Czy mamy więc traktować zwierzęta jak siebie samych, jak ludzi? Sama definicja tego słowa przeczy jego używaniu w taki sposób. Nie wiem czym to można zastąpić. Może animalitarny, albo animitarny? Obie opcje są równie kreatywne co bezsensowne.

Sprawa druga

czyli kochajmy Armię Czerwoną


Pomnik żołnierza  i kobiety znajdujących się w dwuznacznej zauważalnie jednoznacznej pozycji został postawiony kilka dni temu w Gdańsku. Nielegalnie. Pod osłoną nocy. Wywołał powszechne obrzydzenie oraz publiczne zgorszenie, a zaistniał przy jednej z bardziej ruchliwych ulic.
Artysta miejsce ustawienia pomnika wybrał nieprzypadkowo - zaraz obok innego, przedstawiającego czołg T-34 w wypatroszonym stanie muzealnym. Powiedział, że chciał zwrócić uwagę na mnóstwo pomników-czołgów rozrzuconych po polskich miastach, które tak naprawdę nie mają żadnego przesłania dla obserwatora. No właśnie, czy takie pomniki-czołgi to są miejsca publicznego kultu militarnego? Chyba nie. Miejscem podziwiania technologicznej inwencji radzieckiej? Raczej też nie. To czym w takim razie są? Hołdem dla żołnierzy ze wschodu, którzy wyzwolili Polskę spod okupacji i przynieśli wolność, wino i śpiew? To na pewno nie, bo to nawet z trudem mi przeszło przez gardło.

Innym jednak aspektem tego zjawiska jakim jest rzeźba, jest jej wymowa. Bardzo odważna, brutalna. Możnaby rzec - wulgarna. Przedstawiona na rzeźbie kobieta (w dodatku w ciąży) jest ofiarą brutalności, zbrodni i braku kręgosłupa moralnego żołnierza ze Związku Radzieckiego. Nie jest to niestety fikcyjna dywagacja artystyczna; takie zdarzenia miały miejsce wielokrotnie podczas rajdu niewyżytej, rozpijaczonej i niezaznajomionej z zasadami higieny Armii Czerwonej przez Europę w latach '44-'45. Proceder ten miał miejsce nie tylko w Polsce, ale również w samych Niemczech. Pewien rosyjski związek kombatantów od razu wszczął alarm, pytając autora dzieła kimże jest, by wiedzieć i oceniać co się działo podczas kampanii wojsk radzieckich. Rosjanie tradycyjnie przedkładają swoją wersję oceny AC - jako heroicznych zbawców Europy przed uciskiem i wyzyskiem Hitlera. Ale o tym, że w szeregach panowała wątpliwa dyscyplina i inne cechy, które dziś raczej przypisujemy kryminalistom, wspomnieć nie raczą.

Nikt na szczęście nie będzie pisał przeszłości od nowa, a na pewno nie zrobią tego Rosjanie. Megalomania, która w nich pozostała z lat świetności Związku znów się ulatnia do powietrza, mając swoje prawdopodobne źródło w kominach Kremla. My zaś kochajmy Armię Czerwoną. Przecież dała nam wolność, porządek i dobrobyt.

Rzeźba została zdemontowana. Była postawiona bez zgody właściciela terenu.

Piątkowe spotkanie z biurokracją


Paszporty mają to do siebie, że ich ważność się kończy. Mój pierwszy jak dotąd paszport był wydany 10 lat temu. Pewnie gdyby nie data ważności to pojeździłbym wraz z nim przez różne kraje jeszcze przez jakiś czas. Niestety jego czas się skończył, zaś ja ze zdjęcia zupełnie nie przypominałem siebie z rzeczywistości. Chyba, że byłbym swoim własnym synem. Wtedy tak. Po złożeniu wniosku czekałem standardowe 30 dni na wydanie nowego dokumentu. System kontroli granicznej nie próżnował przez ostatnie 10 lat, zmuszony więc byłem do wprowadzenia do systemu oraz chipa ze swojego nowego paszportu swoich odcisków palców. Doświadczenie nie tyle zaskakujące co niecodzienne. Dowiedziałem się, że paszporty dość zasadniczo zmieniły szatę graficzną. Nie ma się nad czym zastanawiać, bo to nie dzieła sztuki, lecz wg mnie napis "paszport" na okładce w trzech językach to zbędny gadżet, szczególnie gdy słowa te różnią się od siebie najwyżej dwoma literami. Dominujący napis "Unia Europejska" nad napisem "Rzeczpospolita Polska" też nieszczególnie przypadł mi do gustu. Jednak co ważne, przy odbiorze ostatecznie udało mi się obalić stereotyp wiecznie zajętego wszystkim poza pracą gburowatego urzędnika. Wszyscy byli bardzo pomocni, uprzejmi, chętni do odpowiedzi na pytania. Nie było także kolejki ani tłoku. Jeśli bym musiał, mógłbym tam przychodzić częściej. Może dlatego, że to Urząd Wojewódzki a nie ZUS.

To wszystko na dziś, pisanie tego tekstu wyssało ze mnie ostatnie pokłady energii oraz po drodze stała się sobota.

Z sennymi pozdrowieniami,
M.

2 komentarze:

  1. Bozeeeeeee, kiedy nastepny post bo juz nie daje rady.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Brak różnorodności kulturowej w Polsce czyni nam wszystkim szkodę i jesteśmy zmuszani do bycia reprezentowanymi przez grupy podpalające miejsca kultu. Świetnie, lepiej nie mogliśmy się ustawić."
    Smutne ale prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń